Wiedźmin w Brzegu
Pamiętam ten dzień, od rana zimnicą wiało ze wschodu. Wiedziałem, że coś się dzisiaj może złego stać- pytanie tylko co? W głowie mętlik po nieprzespanej nocy- jak zwylke ostatnia warta. Rano, nim mgła zeszła dobrej strawy się najadłem by o pustym żołądku nie pchać się w bagnisko.
Kraina niebezpieczna, ale tyle opowieści się słyszało o skarbie, więc czemu by coś takiego przed nosem miało przejść. Ze mną jeszcze dwóch towarzyszy szło co by więcej złota mogli zabrać- bo jak brać to dużo. Dzień spokojnie mijał, czasem nawet za spokojnie jak na te tereny, jedyne co nam przeszkadzało to cholerne błoto, które już dawno miałem po cholewę w bucie- całe Zarzecze!
Wieczorem udało nam się dostać do małej opustoszałej osady, widać było ślady dawnej wojny. Jednak czas jakby zatrzymał się w tym miescu- miecz strażnika bram wbity po dziś dzień przy murze, bełty powbijane w palisadę.
Nagle jakiś ruch zwrócił naszą uwagę, wzrok skierowaliśmy na stary krąg jakieś bite czterdzieści metrów przed nami. Kocim chodem podeszliśmy- bo ciekawość była wielka. Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia i w pewnej chwili rozległ się trzask- trzask, który dał jasno znać przeciwnikowi o naszej obecności. W tej chwili jedno było pewne- bez walki się nie obejdzie...
[Opis całej walki jest zbędny i jak znam życie trwało by to jeszcze kilka stron a więc przjdźmy do meritum]
Mym przeciwnikiem okazał się jakiś wątłej budowy Elf. Już po chwili zdałem sobie sprawę, iż jego umiejętności były na tyle nikłe, że spokojnie miałem wygraną- jak to się mówi- w kieszeni. Postanowiłem na spokojnie załatwić sprawę jedną dobrą akcją- aby takową wykonać musiałem zwolnić akcję i spokojnie przygotować pole. Elf miał więc czas na reakcję- nie myśląc długo cisnął we mnie sztyletem. Wirujące ostrze jednak nie doszło celu- Aard skutecznie odbił żelazo. W oczach Elfa widać było strach, jego prośby o darowaniu życia nie dochodziły do mnie i dobrze o tym wiedział. Wił się jak ryba wyrzucona na brzeg- bezradna i już praktycznie martwa. Wtedy wziełem potężny zamach i jakież było moje zdziwienie kiedy leżący na boku Elf szybkim, ale zdecydowanym ruchem wykonał pchnięcie prosto w moją głowę...
...tak czytelniku, był to koniec tej postaci a zgubiła ją pewność siebie i wiara we własne możliwości.
Morał tego jest taki, że nie ma na świecie herosów! Są tylko ludzie bardziej bądź mniej uważni.
Offline